top of page
Zdjęcie autoraAneta Kulma

Czy leci z nami pilot? O AI, AR i VR w sektorze szkoleń




Aneta Kulmamenedżerka z ponad 25-letnim doświadczeniem w zarządzaniu różnymi obszarami organizacji, w tym projektowymi i technicznymi – związanymi z IT i back-office. Absolwentka studiów MBA i licznych studiów podyplomowych, członkini Instytutu Audytorów Wewnętrznych IIA Polska. Specjalizuje się w restrukturyzacji procesów i zarządzaniu złożonymi projektami w organizacji. Dobrze zna branżę IT, rynek usług medycznych i projektów B+R, ma duże doświadczenie w administracji publicznej i sektorze prywatnym. Wspiera organizacje w zwiększaniu efektywności procesów i rentowności. Interesuje się nowoczesnymi technologiami, takimi jak ML, VR, AI. Przez 10 lat była związana z Centrum e-Zdrowia, obecnie pełni funkcję Członka Zarządu i Dyrektora Finansowego w ETC-PZL Aerospace Industries Sp. z o.o.


ETC-PZL Aerospace Industries sp. z. o.o. – firma z polskimi korzeniami, która od ponad 30 lat dostarcza nowatorskie, indywidualnie dopasowane do potrzeb klientów systemy szkoleniowe, bazujące na najnowszych trendach w dziedzinie symulacji i wirtualnej rzeczywistości. Produkty firmy są wykorzystywane do trenowania umiejętności różnych grup użytkowników w branży lotniczej, transportowej, wojskowej, medycznej i bezpieczeństwa. Ćwiczenia na symulatorze to dużo większy zakres wiedzy praktycznej przyswojonej w sposób bezpieczny w krótkim okresie, a więc wyższa efektywność  procesu szkoleniowego, a w konsekwencji wyższy poziom bezpieczeństwa nas wszystkich. 



Autentika: Pracuje Pani w środowisku, które większość z nas zna z filmów – symulatory lotów, technologia wojskowa, szkolenia dla pilotów. Jak Pani postrzega tę branżę? Co dla Pani jest w tej pracy najbardziej fascynujące? 


Aneta Kulma: Mam to szczęście, że moja praca jest dla mnie zawsze interesującym wyzwaniem, okazją do ciągłego uczenia się, zdobywania nowych doświadczeń, a przede wszystkim do poznawania ciekawych i mądrych ludzi, z którymi mogę realizować projekty tworzące wartość, tj. poprawiające jakość życia w różnych aspektach. Tak było, kiedy pracowałam w obszarze e-zdrowia w jednostce podległej Ministrowi Zdrowia. Tak jest również teraz, kiedy jestem w ETC-PZL (takim skrótem ja najczęściej posługuję się mówiąc o mojej obecnej pracy), w firmie inżynierskiej, z tradycjami i historią sięgającą PZL Warszawa-Okęcie. Jestem dumna, że mogę współuczestniczyć w tworzeniu nowoczesnych systemów szkoleniowych, bazujących na technologii symulacji i wirtualnej rzeczywistości, które pozwalają szkolić w 100% bezpiecznie, efektywnie, skutecznie i szybko. 


Fascynujące jest to jak wraz z upływem czasu zmieniają  się możliwości szkoleniowe, jakie niesamowite narzędzia daje nam postęp technologiczny.


Kiedyś pilot samolotu dysponował ograniczonym wachlarzem sytuacji do przećwiczenia, zależnych od wielu czynników, również tych całkowicie niezależnych od niego, jak lokalizacja szkolenia, czas, warunki geograficzne, warunki pogodowe, warunki klimatyczne itp. A dziś – dzięki symulatorom – zakłada gogle, wchodzi do kokpitu i widzi wirtualny świat realistycznie podobny do prawdziwego.

Symulator pozwala zaprojektować dowolną liczbę scenariuszy szkoleniowych, które pozwolą przećwiczyć najtrudniejsze sytuacje w powietrzu i na lądzie w sposób całkowicie bezpieczny dla pilota i maszyny czy kierowcy. Być może nigdy takich sytuacji nie doświadczymy w realnym świecie, ale na pewno będziemy na nie przygotowani. To zupełnie inna jakość szkolenia, która przekłada się nie tylko na komfort szkolonego, efektywność pracy szkolącego, a także na poprawę bezpieczeństwa na lądzie, drodze czy w powietrzu.


Cieszę się, że mogę pracować z niesamowitymi ludźmi, pasjonatami w swej dziedzinie, którzy całe życie poświęcili rozwojowi technologii symulacji, a zaczynali w czasach, gdy komputery były ciężkimi i wielkimi skrzyniami. I do dziś nie tyle nadążają za rozwijającą się technologią i zmieniającym się światem, ale tak naprawdę współuczestniczą w kreowaniu nowych trendów. 


Nasze symulatory to innowacyjny sprzęt klasy światowej – gdy usiądzie się w kokpicie czy też założy gogle, to naprawdę można poczuć się jak w samolocie czy samochodzie. Wszystko to za sprawą technologii VR, która z łatwością oszukuje ludzki mózg, odcinając nas całkowicie od świata zewnętrznego i zanurzając w tym wirtualnym. 


Nawet w przypadku doświadczonych pilotów czy kierowców?


Oczywiście. Zjawisko, o którym mówimy to immersja, poziom zaangażowania uczestnika i jego zmysłów (zanurzenia go) w sztucznie wykreowany świat. W przypadku technologii VR jest to 100%. Co to w praktyce oznacza? Uczestnik zostaje całkowicie odcięty od bodźców świata rzeczywistego, co pozwala mu w pełni uwierzyć w realność świata, który widzi i słyszy. Jego umysł "kupuje" iluzję do tego stopnia, że przejażdżka wirtualnym Ferrari wywołuje w nim takie same emocje jakby jechał prawdziwa jego wersją. Dla porównania, oglądając film, czy grając w grę na komputerze również ulegamy immersji. Nie jest to pełna, stuprocentowa immersja, nie wszystkie nasze zmysły są zaangażowane.


Niesamowite są spontaniczne reakcje osób, które wchodzą do symulatora lub zakładają gogle VR. Pomimo że wiedzą gdzie są i że to co widzą, nie jest prawdziwym obrazem, ich umysł i ciało czują się jak w prawdziwej maszynie, która wzbija się w górę, gwałtownie spada, uderza w przeszkodę, czy też wykonuje inne manewry itp. Człowiek w świecie VR mierzy się z własną psychiką, logiką myślenia, przestaje panować nad tym że jego umysł i ciało odbierają wirtualny świat w czasie rzeczywistym, jakby był na 100% realny. To jest ta prawdziwa siła wirtualnej rzeczywistości.


Bardzo często na szkolenia przychodzą osoby, które mówią, że nic ich już nie zaskoczy, że latają/prowadzą auta od wielu lat. A potem dostają zadanie w symulatorze i sami nie wierzą, jak bardzo prawdziwe jest ich doświadczenie. Co więcej, czasem jakiś manewr im nie wychodzi – i jest zaskoczenie, jak to jest możliwe, bo przecież mają wieloletnią praktykę.

Jestem głęboko przekonana, że zawsze jest coś, czego nie wiemy, co będzie dla nas nowym doświadczeniem i warto jest spróbować. Ty bardziej, że badania naukowe wskazują, że człowiek, który znajduje się w immersyjnym środowisku VR znacznie skuteczniej przyswaja wiedzę i zapamiętuje kierowane do niego informacje.


Czyli maszyna może nas czegoś nauczyć.


Ćwiczymy w symulatorze w wirtualnym świecie, ale przeżywamy prawdziwe emocje – denerwujemy się, stresujemy, co ważne – można to zbadać. To istotny element, bo nie wystarczy, by pilot czy kierowca ćwiczył – ważne jest także, żeby wiedzieć jak reaguje podczas wykonywania ćwiczenia, jak dane ćwiczenie na niego wpływa. Jeśli ktoś ma w realnym świecie problem z błędnikiem, to będzie miał ten sam problem w symulatorze. Organizmu nie da się oszukać – nasze lęki czy ograniczenia i tak wyjdą na jaw. Ten rodzaj postępu technologicznego jest wspaniały, bo nie konkuruje z człowiekiem, a raczej wspomaga jego doświadczenie, rozbudowuje zdolności, uczy właściwych nawyków.


Czy tutaj to uczenie wspomagane jest sztuczną inteligencją?


Powiedziałabym, że technologia symulacyjna jest naturalnym polem dla rozwoju algorytmów sztucznej inteligencji. I odwrotnie – sztuczna inteligencja wspomaga rozwój symulacji, np. wykonując skomplikowane obliczenia czy modele aerodynamiczne. 


Świat nauki upatruje potencjału do dalszego rozwoju AI w procesie personalizacji szkoleń, w tzw. "adaptive learning", który ma na celu dopasowanie zakresu, czasu szkolenia do indywidualnych potrzeb, ograniczeń, predyspozycji kursantów oraz do bieżących postępów w szkoleniu. Algorytmy AI mają szansę pełnić w tym zakresie rolę "osobistego trenera" . Inna możliwa przestrzeń do rozwoju AI to automatyzacja procesu szkolenia i uczynienie go z czasem jak najbardziej autonomicznego. Potrzeba jednak czasu, bo AI chcąc uczyć innych sama musi być zasilona w wiedzę.


Uważam, że AI jest naturalnym etapem rozwoju technologii symulacyjnej i my tego rozwoju już nie zatrzymamy, a wręcz nie  powinniśmy. Jestem zdania, że w niektórych obszarach AI powinna wyręczać człowieka, uwalniając jego czas na robienie bardziej wartościowych zadań, zwłaszcza tam gdzie istnieją luki kompetencyjne. Oczywiście AI nie zastąpi człowieka i ludzkiej wrażliwości, naszych uczuć, emocji i dylematów, i raczej nie powinna.

Czy to wyręczanie się AI nas przypadkiem nie rozleniwia? Skoro maszyna może myśleć za mnie, to ja już nie muszę? 


Należę do pokolenia, w którym uczyliśmy się wszystkiego samodzielnie. Dziś rzeczywiście obserwuję, że nasza czujność jest osłabiona. Jesteśmy mniej skupieni, po prostu nie robimy czegoś, jeśli nie musimy. Na rynek pracy za chwilę wejdzie nowe pokolenie, które już korzysta z generatywnej AI, na przykład do tworzenia treści, i w przyszłości również będzie z niej korzystać. AI to dziś taka zachęta "nie myśl, nie rób, masz gotowe". Z drugiej strony, wierzę, że zawsze będą wśród nas ludzie ambitni, którzy będą woleli pracować samodzielnie. Istotne jest, byśmy nie zachłysnęli się bezrefleksyjnie AI, byśmy cały czas byli krytyczni i zadawali sobie pytanie, czy idziemy w dobrym kierunku. Postęp technologiczny daje szanse, ale nie powinien zastąpić myślenia.


Czy wyobraża sobie Pani, że za kilka lat będziemy mieć autonomiczne samoloty czy śmigłowce, w których to AI będzie pilotem, a człowiek tylko asystą? Niedawno dzieliła się Pani informacją, że w Chinach sztuczna inteligencja pilotująca samolot w symulacji walki powietrznej nie dała pilotowi szans. 


Ja akurat nie wyobrażam sobie autonomicznych samolotów. Może dlatego, że mam punkt odniesienia – znam załogowe samoloty, jestem przywiązana do doświadczenia lotu z człowiekiem. Ale być może kolejne pokolenia będą miały już inne referencje, będą przyzwyczajone do funkcji "autopilota". My będziemy porównać dwie opcje, ale przyszłe pokolenia już nie. 


A jak podejść w takim razie do odpowiedzialności za ewentualny błąd? Jak włożyć w ramy kwestie etyki związanej z AI? Wiele krajów zaczyna wypracowywać standardy, ale czy takie odgórne działania mają głębszy sens? 


Rozwój technologii zwykle wyprzedza regulacje prawne i kodeksy etyczne. Na razie wciąż mamy "wolną amerykankę". Co ważne jednak – sztuczna inteligencja jest w początkowej fazie rozwoju, jest zasilana naszymi doświadczeniami. Człowiek uczy się na błędach i tak samo uczy się AI. Tak więc ona także będzie się rozwijała, bazując na nas jako swoim źródle wiedzy i doświadczenia. AI od razu sama nie będzie pilotować samolotu, najpierw ileś razy będzie musiała polecieć z doświadczonym pilotem, tak jak teraz pilot leci z autopilotem. 


Problemy, w tym te natury etycznej, mogą pojawić się wtedy, kiedy człowiek będzie chciał wykorzystać potencjał AI w sposób daleki od etyki tj. przeciw ludziom i szerzej – przeciw otaczającej go rzeczywistości. Drugie źródło ryzyka pochodzi od samej AI i dotyczy sytuacji, uniezależnienia AI od człowieka i jego doświadczeń, przejścia do etapu samodzielnego rozwoju. Do tych ewentualności musimy się przygotować, edukując społeczeństwo o zagrożeniach płynących ze strony AI i sposobach ich przeciwdziałania, a także podejmując działania systemowe. AI to niewątpliwie dziedzina niosąca ryzyko wykraczające poza ramy poszczególnych państw i wymagająca regulacji na poziomie globalnym, podobnie jak kwestia cyberbezpieczeństwa.


Kolejne wyzwanie to uregulowanie sprawy odpowiedzialności za błędy AI, kto ją będzie ponosił, na jakich zasadach itp. Na chwilę obecną nie mamy regulacji prawnych ani na poziomie krajowym, ani też na poziomie europejskim, co stanowi przeszkodę dla szybszego rozwoju AI, zwłaszcza w medycynie, która obarczona jest dużym ryzykiem błędów. Dyskusja się toczy na różnych płaszczyznach, od rządów krajowych po Komisję Europejską i w końcu zostanie to uregulowane – ale proces potrwa i w związku z tym tempo rozwoju AI nie będzie  gwałtowne. 


Póki co wciąż trwa etap budowania algorytmów. Upłynie jeszcze dużo czasu zanim będą one na tyle ukształtowane, że dopuścimy je do naprawdę odpowiedzialnych zadań. AI zastępuje człowieka we względnie prostych, powtarzalnych zadaniach, w których konsekwencje ewentualnego błędu są małe i akceptujemy ryzyko ich wystąpienia. Ale proszę sobie wyobrazić sztuczną inteligencję, która np. źle diagnozuje pacjenta – to ma zupełnie inne pole rażenia. Dlatego te mniej ryzykowne obszary będą rozwijać się szybciej, a te, gdzie w grę wchodzi zdrowie lub życie ludzi – to jeszcze sprawa przyszłości. 


Wspomniała Pani, że na szkolenia w symulatorze przychodzą osoby doświadczone, przekonane, że już "wszystko widziały", tymczasem technologia ich zaskakuje. Czy zdarza się jednak, że przychodzą osoby, które w ogóle tej technologii nie ufają? Które czują opór, a może nawet podważają sens symulacji? 


Niektórzy odczuwają pewien rodzaj lęku – boją się "przebadania/prześwietlenia" przez maszynę. Symulacja – zwłaszcza ta, która wspiera się modelami medycznymi z dziedziny psychologii, psychiatrii – pozwala na głębokie wejrzenie w nasze reakcje. Pozwala zobaczyć, czy się denerwujemy, czy skacze nam ciśnienie, czy mamy jakieś trudności. To oczywiście plus, bo jesteśmy w stanie naprawdę wybrać  osoby, które spełniają określone kryteria pracy pilota czy kierowcy.


W rozmowie z lekarzem można wiele rzeczy ukryć, a technika symulacji wsparta wiedzą medyczną obnaża wszystkie słabości. Teraz pojawia się pytanie: czy idziemy w kierunku zwiększania bezpieczeństwa i wybierania osób, które spełniają 100% wymagań, czy też luzujemy te wymagania. Mamy wybór, podejmujemy decyzje bardziej świadomie. I to jest wartość dodana AI.

Niewątpliwie wyżej powinniśmy postawić bezpieczeństwo ogółu niż potrzeby jednostki. Uważam także, że kandydat, który np. chce zostać pilotem, ale nie spełnia 100% wymagań, także zyskuje w końcowym rozrachunku. Dlaczego? Ponieważ dostanie informację o tym wcześnie i nie straci dwóch czy trzech lat na trening tylko po to, by potem "wyszły" jakieś problemy. Może szybciej wybrać inną karierę. 


Mam wiele doświadczeń ze studentami czy absolwentami szkół mundurowych. Wielu z nich czuje powołanie, by być pilotem, wojskowym, uczestniczyć w misjach. Ale samo powołanie nie wystarczy, trzeba mieć odpowiednie predyspozycje i im wcześniej się je potwierdzi, tym lepiej. Nie bez znaczenia jest fakt, że wojsko i pilotów kształci państwo, a więc gdy np. ktoś na ostatnim roku studiów stwierdza, że to jednak nie dla niego, to są to stracone środki. Tu chodzi o wykorzystanie technologii w dobrym celu – podnoszenia świadomości, że jesteśmy na właściwym miejscu i bezpieczeństwa.


Czy to może być cena, jaką zapłacimy za to zwiększone bezpieczeństwo – wyższe progi wejścia do niektórych zawodów i kłopoty z pozyskaniem odpowiednich kandydatów? Czy, mówiąc wprost, będzie ich mniej, a zatem będą także drożsi w pozyskaniu? 


Jeśli rozmawiamy o kwestiach bezpieczeństwa zdrowia i życia, a także bezpieczeństwa państwa – to szczerze w ogóle nie powinniśmy mówić o  pieniądzach. Jest potrzeba i trzeba ją zaadresować, koniec i kropka. Natomiast w sferze prywatnej, biznesowej, może być już inaczej. Można się zastanowić, czy np. kupienie symulatora do testów się opłaca. Ale i tu można szukać rozwiązań, np. dzierżawy, wynajmu, wzięcia w leasing, skorzystania z mobilnych centrów symulacji, udziału w stacjonarnych szkoleniach w ośrodkach szkoleniowych, może nawet centralnego hubu, który sprawi, że wszyscy będą mieli równy dostęp do nowoczesnej technologii. 


Gdzie w krajobrazie szkoleń plasuje się ETC-PZL Aerospace Industries? Czy można powiedzieć, że jesteście liderem w regionie, a może i na świecie? 


Nie jesteśmy jedyni ani na świecie ani w Polsce. W naszym kraju mamy kilka firm oferujących różnego typu symulatory, trenażery i urządzenia treningowe. Mogę za to potwierdzić, że od 30 lat jesteśmy w ścisłej czołówce. Nasze produkty są chwalone za wysoką jakość, niską awaryjność i długi okres użytkowania (kilkanaście lat lub więcej), a także za unikalność oferty i możliwość dostosowania urządzenia do indywidualnych potrzeb użytkownika. 


To, z czym trudno się zgodzić, to nastawienie do takich firm jak nasza, przedstawicieli administracji państwowej. Bardzo często decydenci skupiają się tylko na podmiotach państwowych lub wybierają zagraniczne firmy, trochę jak w znanym powiedzeniu "cudze chwalicie, swego nie znacie". Nie bardzo rozumiem dlaczego tak się dzieje. Kiedyś ktoś wskazał na nas i zadecydował – sprzedajemy prywatnemu właścicielowi. Nieważne, że działamy w Polsce, zatrudniamy polskich pracowników i mamy polski Zarząd. Traktowani jesteśmy jako ten gorszy, ryzykowny, bo prywatny podmiot. W moim odczuciu nie powinno tak być. Na pewno nie ustępujemy zagranicznym konkurentom i całkiem dobrze radzimy sobie w zestawieniu z państwowymi konglomeratami. Nasze produkty są tańsze i lepsze pod względem jakości. Dodatkowy plus to, że jesteśmy tu, na miejscu, w Warszawie, więc w razie potrzeby zapewniamy lepszy i szybszy serwis. Mamy świetny sprzęt i doświadczony zespół, tylko korzystać. 


Rozwijacie nowoczesną technologię, ale jak wygląda poziom zaawansowania cyfrowego wewnątrz samej organizacji? Wprowadzacie automatyzację, korzystacie z AI od strony back-office?


Firma od lat wykorzystuje do obsługi procesów wewnętrznych rozwiązania klasy ERP, pozwalające na automatyzację różnych funkcji biznesowych, wielokierunkową wymianę informacji, zgodnie ze strukturą firmy i jej potrzebami. Z roku na rok rozbudowujemy system o kolejne zinformatyzowane obszary organizacji. Korzystamy również z powszechnie stosowanych narzędzi do pracy zdalnej, do zarządzania projektami i portfelem projektów, do raportowania, harmonogramowania prac itp.


W zakresie wykorzystania AI jako narzędzia wspierającego obszar back-office, jesteśmy na etapie analizowania dostępnych na rynku rozwiązań, porównywania korzyści i szacowania kosztów. Nie sposób jednak nie zauważyć trendów na rynku.


Coraz więcej firm oferuje rozwiązania oparte na AI, pozwalające na automatyzację powtarzalnych czynności biurowych określane jako "cyfrowy pracownik" czy też "wirtualny asystent". Z pewnością ten trend będzie się rozwijał i docelowo przyniesie zmiany w strukturze zatrudnienia.

Przykładowo będziemy mieć coraz mniejsze potrzeby włączania ludzi w księgowanie prostych, powtarzalnych operacji. Tutaj wiele zadań wykona automat, co naturalnie spowoduje mniejszą potrzebę zatrudnienia osób o takich kompetencjach. Ale umiejętności AI nie sięgają na razie daleko – mówimy tu o prostych pracach, a nie o specjalistycznej wiedzy pozwalającej na określenie strategii firmy, na zarządzanie obszarami technicznymi, na wykonywanie prac ślusarsko-mechanicznych itp. To atrakcyjna wizja dla pracodawców, bo pozwoli przede wszystkim zaoszczędzić i zoptymalizować koszty, ale z drugiej strony mamy obawy pracowników związane z utratą pracy i/lub koniecznością przekwalifikowania.


Czyli jednak w pewnym stopniu AI zastąpi ludzi. 


W typowym nastawieniu biznesowym liczą się koszty, a najłatwiej tnie się koszty osobowe. Jeśli więc firma szuka oszczędności i może wprowadzić cyfrowego pracownika, a w zamian zrezygnować z normalnego pracownika, to może i jest to atrakcyjna wizja dla zarządzających firmami. Zwłaszcza że cyfrowy pracownik nie choruje, nie idzie na urlop, nie obowiązuje go norma ośmiu godzin itp. Gdybym w tej chwili jako pracodawca i biznesmen w jednej osobie stała w obliczu takiej decyzji, to zrobiłabym wszystko, by znaleźć ludziom nowe zajęcie, ale nie zawsze jest to możliwe i wtedy dylematy biznesowe mogą być naprawdę twardym orzechem do zgryzienia.


Być może więc rozwój AI spowoduje czasowy spadek podaży pracy dla zawodów, które sztuczna inteligencja może zastąpić. Uważam jednak, że w wielu kwestiach jesteśmy nie do zastąpienia jako ludzie, także w tych profesjach, w których od lat brakuje specjalistów. Widzę tutaj więc więcej szans i możliwości niż zagrożeń i ryzyk. Nie wszystko – na szczęście – zrobią za nas roboty i algorytmy; przynajmniej nie dziś. 

Comments


bottom of page